|
Tell a Friend About This Web
Site! |
| |
|
|
|
W gniewie człowiek z łatwością zdobywa się na czyny, przed którymi wzdragałby się w normalnych warunkach
– Cóż to jest?... Czyżby chcieli zająć Puy Noir? Trzeba więc nam rzucić się tam całą masą! Ale oto znów ku południowemu zachodowi, u stóp tej góry w kształcie miecza, rozwija się niespodzianie po równinie ogromna masa konnicy. Ależ oni chcą okrążyć Skałę Dębów – rozległy się głosy – bez wątpienia od strony połu- dniowej! Gdy zajmą parów, będziemy odcięci od grodu! Nie możemy przecie dać się za- mknąć! Przeciwnie, niech Cezar przychodzi – zostanie dobrze przyjęty! Nie podejrzewa, że- śmy tu tak liczni! – A czy nie lepiej byłoby zaskoczyć go raczej niespodzianie na zakręcie drogi, spadając nań z góry jak jastrząb? – Nie! Trzeba nań tu zaczekać i zaatakować, gdy się znajdzie uwięziony z wojskiem w pa- rowie!... Tak sprzeczali się gorąco i rozprawiali naczelnicy. Jeden Wercyngetoryks tylko milczał, pogrążony w zadumie. – Widzę – rzekł w końcu – jeden legion pod Puy Noir i jeden na Białej Skale; lecz gdzie są cztery inne? Dlaczego taki ostentacyjny hałas trąb? Cezar lubi wykonywać ataki cichaczem i niespodzianie... Czemu ci żołnierze pokazują się nam jak gdyby umyślnie i również widocz- nie się chowają?... Bodajże to jest pozorny atak, a prawdziwy gotuje się gdzie indziej! – Oczywiście – odezwałem się nagle. Mając bowiem wzrok niezmiernie ostry zauważyłem już od pewnego czasu coś szczególnego w tej masie konnicy, która tak szumnie i wspaniale sunęła w dali po równinie, słowa zaś wodza rozjaśniły mi zupełnie w głowie. – Spójrzcie tyl- ko, czyż to są jeźdźcy rzymscy?.... Jedni jadą zgarbieni, pochylając się prawie aż na szyje końskie, inni znów odchylają się w tył więcej, niż należy... I, na Kamula!... Dużo tych ruma- ków ma uszy nazbyt długie! Wszyscy poczęli teraz wpatrywać się pilnie w ową domniemaną konnicę. – Życie stawię o zakład, że tam jest więcej mułów niż koni i pachołków niż żołnierzy! – zawołałem. – Pen-tiernie! To jest pułapka! Baczność! – Do Gergowii – rozkazał krótko Wercyngetoryks. W tej chwili od strony Gergowii nadjechał w pełnym galopie król Nicjobrygów, Teutomat, bez broni, nagi do pasa. – Rzymianie szturmują miasto! – wołał z daleka. – Zaskoczyli nas przy posiłku południo- wym! Miałem tylko czas, półnagi, skoczyć na konia, aby pędzić co tchu do was. I patrzcie – w zadzie końskim sterczy strzała! Gdy mówił, zgiełk pomieszanych głosów począł dochodzić nas z grodu i z południowego zbocza góry Gergowii; z zachodniej zaś strony miasta, to jest tej, która była zwrócona do nas, spostrzegliśmy ludzi spuszczających się na długich sznurach w dół. Ci, którym udało się nie połamać sobie kości w upadku, zrywali się szybko i pędzili ku nam, z dala już dając znaki rękami. W mgnieniu oka my, jeźdźcy, byliśmy już na koniach i pogalopowaliśmy po dość stromych ścieżkach wzgórza, prawdziwie na złamanie karku. I oto jaki widok uderzył nasze oczy, gdyśmy ujrzeli przed sobą na zakręcie drogi górę Gergowię w całej jej okazałości: po- łudniową pochyłość pokrywało morze hełmów stalowych, nasz mur sześciostopowy cały był pokryty mrowiem żołnierzy rzymskich, którzy to wdrapywali się nań z pośpiechem, to zeska- kiwali, powyżej zaś – u stóp ścian samegoż grodu – cisnęli się tak gęsto, że ziemi i murów nie było widać pod nimi. W niektórych miejscach tworzyli „żółwią łuskę” ze swych tarcz, wzno- szących się na kształt piramidy, to znów gdzie indziej wisieli jak gdyby gronami u ścian mia- sta, tojąc jedni na ramionach drugim i czepiając się rękami szczytów muru. Pod osłoną lasu 103 pila, czyli kopii rzymskich, niesiono długie drabiny i pomimo gwaru słychać było głośne ude- rzenia toporów o bramy z brązu oraz głośne zawodzenia niewiast, zamkniętych w murach miasta. Gdzieniegdzie rozlegały się już nawet dzikie okrzyki triumfu... Z wielkiego zaś obozu rzymskiego wychodziły wciąż nowe a nowe kohorty, biegiem zdążając ku górze i wspinając się na nią – i to morze żelaza, wznoszące się jak gdyby w chwili przypływu, zatrzymywało się na krótko przed tamą w postaci owego muru sześciostopowego, następnie wzburzone fale jego podnosiły się wyżej jeszcze, zalewały przeszkodę i poczynały bić o ściany miasta. Rozróżniałem doskonale zagłębienie wyrwy, przecinające południowe zbocze góry, i z tej strony zagłębienia, od Skały Dębów na uboczu, nieco poniżej muru, cały legion rzymski, któ- ry stał bezczynnie w doskonałym porządku, pewnie jako rezerwa, mając na czele wysuniętą dość znacznie naprzód, widoczną na występie góry grupę naczelników zapewne, wszyscy bowiem nosili czerwone płaszcze i wielkie pióropusze u hełmów. Lecz zobaczyłem to wszystko w krótszym przeciągu czasu, niżeli zdołam opisać – ba! niźli go nawet było trzeba,
|
|
|
|