|
Tell a Friend About This Web
Site! |
| |
|
|
|
W gniewie człowiek z łatwością zdobywa się na czyny, przed którymi wzdragałby się w normalnych warunkach
Do Bejrutu weszli Syryjczycy, pod opieką których mahometanie spokojnie, przez nikogo nie niepokojeni, wyrżnęli chrześcijan do ostatniego. Rodzina Jacqueline miała to nieszczęście, że byli maronitami. Nie wiedziała, co się z nimi stało. Europa nie spisywała zbrodni, na które sama pozwoliła. A na tę pozwoliła, by w zamian pchnąć jednych Arabów przeciwko innym Arabom. Kontrakt, podpisany za niepełnoletnią córkę przez rodziców, okazał się niejednoznaczny. Wystarczył jeden kaprys urzędnika imigracyjnego, by musiała wrócić do Bejrutu i podzielić los najbliższych. Wystarczyło, by przestała spełniać stawiane przez firmę wymagania. Nie mogła mieć pretensji do firmy. Umiałaby znienawidzić człowieka, który za nią odpowiadał, ale nikt nawet nie wiedział, do kogo właściwie firma należała - trochę do tego, trochę do tamtego, trochę do paru innych firm, w których z kolei sama miała udziały. Firma zresztą do niczego jej nie zmuszała, przestrzegała ściśle prawa. Po prostu takie było prawo. Czy można mieć pretensje do wydanego nie wiadomo już nawet przez kogo przepisu? Wszczep był zgodny z prawem, zresztą kontrakt stanowił jej zgodę na ten zabieg. Lalka na sznurku - neuroprocesorowy afrodyzjak. Uwaga mała, czas być namiętną - naciskamy guzik. Będziesz nie do zdarcia, bezkonkurencyjna. Więc była. Nie było sensu tego wspominać. Minęło. Miała teraz obywatelstwo, pracę i święty spokój. Nie miała tylko niczego, co by nadawało jej życiu sens. Nawet religii. Po tym wszystkim, co przeżyła w dzieciństwie, nie potrafiła pokochać Allacha, a prawo o samorządach mniejszości nie pozostawiało jej wyboru wyznania. Przeżuta i wypluta przez najlepszy ze światów, któremu powinna być wdzięczna, że w ogóle ją zechciał, wiedząca wszystko o seksie i niczego o miłości, pusta w środku... Jakież to banalne - pomyślała po raz nie wiadomo który, wpatrzona niewidzącym wzrokiem w szeregi znaków na ekranie. · - Kapitan Mehmet Azufahan z zatrzymanym, zgodnie z poleceniem - oznajmił, kiedy po przemierzeniu labiryntu korytarzy i sztolni wind stanęli wreszcie przed drzwiami biura Osoby Zwierzchniej wydziału. Przez długą chwilę nie działo się nic. Wreszcie sekretarka najwyraźniej raczyła zwrócić na nich uwagę; rybie oko kamery poruszyło się nieznacznie w srebrnej okładzinie futryny, szczęknęły rygle. Drzwi rozsunęły się, odsłaniając kilkumetrowy korytarz, pełen ukrytych w ścianach i podłodze czujników. Lekko popchnął przed sobą zatrzymanego i wszedł za nim. Obwody osobiste, wtopione w służbowy strój Mehmeta, ożyły, pobudzając cichy świergot kasety przy wejściu. System sprawdził ich obu, zidentyfikował swojego pracownika i zweryfikował dane w kartotece Biura. Jeszcze raz szczęknęły rygle i otworzyły się drugie drzwi, u wylotu korytarza. Przeszli przez poczekalnię do sekretariatu, gdzie na wprost wejścia strzegła wstępu do gabinetu Osoby Zwierzchniej ciemnowłosa dziewczyna. Przez chwilę przypatrywała się nieruchomo sponad terminalu - nie był w stanie powiedzieć: jemu czy zatrzymanemu. - Pierre Leserve? Nie brzmiało to jak pytanie. Chłodne, rzeczowe stwierdzenie faktu. Jego kontakty z sekretarką Chantala ograniczały się wyłącznie do spraw służbowych, ale to jedno zdążył już zapamiętać. Wyniosły, lodowaty chłód, jakim darzyła otoczenie. Jakby chciała każdemu powiedzieć: „Nie dla takich jak ty". - Biskup Pierre Leserve - odpowiedział zatrzymany, chyba po raz pierwszy głośno. Jego głos drżał lekko Wreszcie zaczął się bać. I słusznie. Sekretarka pochyliła się nad interkomem, by po chwili podnieść się i wyjść zza swojego pulpitu. - Proszę za mną - rzuciła do Leserve'a. - Chwileczkę - zaprotestował Azufahan. - Chcę najpierw porozmawiać z prefektem. - Prefekt wzywał tylko zatrzymanego, kapitanie. Ze względu na jego podeszły wiek i nikłe zagrożenie fizyczne zrezygnował z przewidzianych przepisami środków bezpieczeństwa... - Chcę najpierw porozmawiać z prefektem - powtórzył z naciskiem, podchodząc. Jacqueline wzruszyła tylko ramionami i wróciła do terminalu. - Kapitan Azufahan prosi o rozmowę, prefekcie... Nie czekał na odpowiedź. W końcu znał Chantala od dawna. Po prostu otworzył drzwi i wszedł, prowadząc przed sobą Leserve'a. Chciał tylko rzucić parę zrozumiałych dla przełożonego aluzji, że nie da się tego zatrzymania uprawomocnić bez niego. Dacous zmierzył go lodowato zimnym wzrokiem. To było po prostu niesamowite; nigdy w życiu nie widział u Chantala takiego wzroku! - Proszę się wynosić - oznajmił prefekt nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Chciałem tylko... - zaczął z rozpędu Mehmet, słysząc za plecami kroki nadbiegającej dziewczyny. Ale Chantal nagle rozdarł się na cały głos: - Wyjść, kapitanie!!! Jacqueline nigdy jeszcze nie słyszała, żeby Chantal na kogoś krzyknął. Zastygła tuż za Azufahanem, zszokowana i zarazem nie potrafiąca ukryć satysfakcji, że prefekt zgasił tego bezczelnego beduina. Kapitan najwyraźniej zgłupiał. Wymamrotał: „Tak jest" i wycofał się tyłem, omal nie rozdeptując przy tym dziewczyny. Na szczęście w porę odsunęła się na bok. Zmierzywszy Azufahana złym wzrokiem) odwróciła się raz jeszcze i powolnym ruchem, by nie trzaskać, zamknęła drzwi gabinetu. - Witaj, ojcze Bernardzie - dobiegło ją przez wąziutką szczelinę w ostatniej chwili, zanim pokryte drewnem odrzwia zetknęły się, uruchamiając pole wytłumiające. Witaj, ojcze Bernardzie? - powtórzyła w myślach, wracając na swoje miejsce. Te słowa wypowiedział drżący ze wzruszenia głos biskupa Leserve'a. · - Witaj, ojcze Bernardzie - wypowiedział słowa hasła. Słowa, na których możliwość wypowiedzenia czekał sześć długich lat. I zanim jeszcze je wyrzekł, był już pewien. Już wiedział, że nie czekał nadaremnie. Człowiek siedzący naprzeciwko niego przymrużył oczy. Po jego twarzy przemknął jakiś cień, jakby skurcz bólu... - Laudetur lesus Christus...
|
|
|
|