|
Tell a Friend About This Web
Site! |
| |
|
|
|
W gniewie człowiek z łatwością zdobywa się na czyny, przed którymi wzdragałby się w normalnych warunkach
Wszystkie pojemniki zawierające kolonie wirusów Sziwa znajdowały się nie dalej niż dwie minuty spacerem od pieców do niszczenia odpadów zakażonych, zarówno tu, jak i w Binghampton. Ciała obiektów doświadczalnych spalono już dawno. Istnieli ludzie, którzy wiedzieli o całej operacji, ale żaden z nich nie będzie się wyrywał z takimi informacjami — przyznanie się równałoby się oskarżeniu o współudział w wielokrotnym morderstwie. Poza tym każdemu z nich wynajęli dobrego adwokata, który na pewno uchroniłby swojego klienta przed nabraniem się na sztuczki stosowane podczas przesłuchań. Na pewno nie byłby to dla nikogo przyjemny okres, ale potrafiliby sobie z tym poradzić. — No dobrze — powiedział John Brightling, patrząc na żonę. Zbyt długo pracowali i zbyt wiele poświęcili, żeby teraz wycofać się w ostatniej chwili. Oboje przeżyli długą rozłąkę, poświęcili swoje szczęście rodzinne, czas, mnóstwo pracy i funduszy, by służyć naturze. Nie, teraz się nie wycofają. Nawet jeżeli Rosjanin wygada się, nie będzie już kiedy zatrzymać Projektu. Zresztą, komu miałby się wygadać i kto mu uwierzy? Popatrzył na żonę i oboje przenieśli wzrok na szefa bezpieczeństwa Projektu. — Powiedz Gearingowi, żeby kontynuował realizację planu, Bill. — W porządku, John — odparł Henriksen i wyszedł. * * * — Słucham cię, Bill — powiedział pułkownik Gearing. — Co się stało? — Nic takiego. Realizuj plan. Potwierdź telefonicznie, że dostawa przebiegła zgodnie z ustaleniami. — W porządku. Masz coś jeszcze dla mnie? Potem chciałbym się zająć realizacją swoich planów. — Co to za plany? — Zaraz po uroczystości lecę na parę dni na północ, ponurkować na Wielkiej Rafie Koralowej. — Tak? To uważaj, żeby cię rekiny nie zjadły. — Dobra, będę uważał! — roześmiał się Gearing i odłożył słuchawkę. A więc to już przesądzone, pomyślał Bill. Mógł polegać na Gearingu. Wiedział o tym. Zaangażował się w Projekt jako rodzaj pokuty po życiu spędzonym na truciu wszystkiego, co żywe. Szybko stał się jednym z jego filarów i wiedział wszystko o wszystkich. Gdyby sypał, nie zaszliby tak daleko. Mimo to, lepiej by było, żeby ten ruski skurwysyn nie uciekł. Ale co mógł na to teraz poradzić? Może by tak zameldować o zabójstwie Hunnicutta miejscowej policji i wskazać palcem Popowa jako podejrzanego? A czy to warto? Czym mogło ewentualnie grozić? Popow mógł wygadać to, czego się dowiedział, o ile czegoś się dowiedział, a wtedy oni mogli powiedzieć, że to jakiś szaleniec, były agent KGB, którego wynajęli jako konsultanta w sprawach bezpieczeństwa, żeby skorzystać z jego wyszkolenia, ale okazał się człowiekiem niezrównoważonym, a teraz opowiada jakieś niestworzone historie, żeby się wykręcić od oskarżenia o morderstwo, którego dokonał na Środkowym Zachodzie. Boże święty, co on wam nawygadywał, ludzie? Że niby Horizon za jego pośrednictwem podżegała do aktów terroryzmu w Europie? Co za bzdury! Panowie, to miała być rozmowa serio, a wy sobie żarty stroicie? Podziała? Powinno. Gdyby zadziałało, wyłączyłoby skurwiela z gry na dobre. Mógł sobie gadać do woli, ale jakie miał dowody? Żadnych. * * * Popow nalał sobie Stolicznej z butelki, którą mu kupili w sklepie na rogu agenci FBI. To była już piąta szklanka tego popołudnia. Szpieg zaczął popadać w serdeczny nastrój. — To co, panie Clark? Czekamy. — Ano, czekamy — zgodził się Tęcza Sześć. — Chcesz o coś zapytać? — Dlaczego zadzwoniłeś do mnie? — Bo się już wcześniej spotkaliśmy. — Gdzie? — W Hereford, w budynku dowództwa twojej grupy. Dostałem się tam wraz z hydraulikiem, używając jednej z moich przykrywek. — Zastanawiałem się, jak mogłeś mnie poznać z widzenia — powiedział Clark, kończąc piwo. — Niewielu ludzi z tamtej strony Kurtyny mogłoby tego dokonać. — Nie masz ochoty mnie zabić? Clark spojrzał na swego rozmówcę. — Miałem. Ale mimo wszystko wierzę, że pozostały w tobie jakieś skrupuły, skoro powiedziałeś o tym wszystkim. Jeżeli jednak skłamałeś, to szybko będziesz żałować, że cię nie zabiłem od razu. — Żona i córka mają się dobrze? — Tak. Mój wnuk też. — Bardzo się cieszę — odparł Popow. — Organizowałem to z niesmakiem. Wykonywałeś kiedyś robotę, do której czułeś odrazę, Clark? — Kilka razy. — A więc rozumiesz, co mam na myśli? Ale nie w sposób, o którym myślisz, pomyślał Clark. — Chyba tak, Dmitriju Arkadijewiczu. — Jak mnie zidentyfikowaliście? Kto wam powiedział? — Siergiej Nikołajewicz. To mój stary kumpel. Odpowiedź była dla Popowa jak cios obuchem. Udało mu się zebrać wszystkie siły i nie paść trupem z wrażenia. — Aha — wymamrotał. A więc jego własna Centrala go zdradziła? Czy to w ogóle możliwe? Nie, to musi być blef. Clark jakby czytał w jego myślach. — Masz — powiedział, podając mu plik papierów — sam sobie poczytaj. Wystawili ci całkiem niezłe referencje. — Nie na tyle, żeby mnie nie wyrzucić — odparł, biorąc do ręki kopie dokumentów, których nigdy dotąd w życiu nie widział. Szok był już zbyt duży, by go nie było widać. — Ależ ten świat zmienił się, co? — Nie aż tak, jakbym miał nadzieję. — Chciałbym cię o coś zapytać. — Tak? — Gdzie są pieniądze Grady’ego? — W bezpiecznym miejscu, Clark. Wszyscy terroryści, których znałem, stali się teraz takimi samymi kapitalistami, jak ich wrogowie, ale ci akurat — dzięki twoim ludziom — nie będą więcej potrzebować tych pieniędzy. — Ty chciwy draniu — powiedział Clark, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. * * * Maraton rozpoczął się dokładnie o czasie. Widzowie pozdrawiali biegaczy, którzy przebiegli jedno okrążenie po bieżni i zniknęli w wylocie prowadzącego na ulice Sydney tunelu, przez który powrócą na ten sam stadion za dwie godziny. Przez cały czas biegu olbrzymia tablica świetlna na stadionie wyświetlała obrazy z trasy i zmiany w klasyfikacji. Ten sam obraz transmitowała telewizja i pokazywały liczne telewizory wiszące wszędzie na stadionie. Biegaczy poprzedzały wozy transmisyjne, z których przekazywano prowadzącego stawkę Kenijczyka, Jomo Nyreire, któremu deptali po piętach Amerykanin, Edward Fulmer, i Holender, Willem Hoost. Czołowa trójka biegła w odstępie najwyżej dwóch kroków od siebie, mijając słupek wyznaczający dwa kilometry dobre dziesięć metrów przed resztą zawodników.
|
|
|
|