|
Tell a Friend About This Web
Site! |
| |
|
|
|
W gniewie człowiek z łatwością zdobywa się na czyny, przed którymi wzdragałby się w normalnych warunkach
W r. 1854 musieliœmy wyjechaæ za granicê dla zdrowia mojego ojca, którego zaczyna³y nawiedzaæ dolegliwe cierpienia. W Karlsbadzie spotka³ nas kasztelan Franciszek Wê¿yk, dot¹d tylko z listów znajomy, i od tej chwili zawi¹za³ siê ten stosunek opiekuñczej przyjaŸni, jak¹ do koñca ¿ycia mnie obdarza³, a która by³a tym cenniejsz¹, ¿e ów cz³owiek, s³ynny ze z³oœliwoœci, gryz¹cy wszystkich i wszystko, dla mnie jednej mia³ sam¹ tylko dobroæ i wyrozumia³oœæ. Oœwiadczy³ on nam serdecznie, ¿e wszyscy ci krakowianie, którzy tak jak on myœl¹, chcieliby nas widzieæ w swoich murach, a¿eby goœcinnym przyjêciem wynagrodziæ niejako nieprzyjazn¹ postawê kilku tamtejszych dziennikarzy. Nie godzi³o siê odmówiæ tak mi³ych zaprosin, tote¿ drogê powrotn¹ skierowaliœmy na Kraków i ten drugi w moim ¿yciu pobyt pod Wawelem, choæ tylko trzydniowy, sta³ mi siê pamiêtnym, tym wiêcej, ¿e zosta³ jeszcze upamiêtniony i ksi¹¿k¹ Zygmunta Kaczkowskiego. Ksi¹¿ka ta, niezmiernie mi ¿yczliwa, nie jest jednak bynajmniej tak bezwzglêdnie pochwaln¹, za jak¹ uchodzi; w ka¿dym razie by³a ona rycerskim wyst¹pieniem przeciw namiêtnym napaœciom i du¿o w swoim czasie narobi³a wrzawy. 4. Tymczasem na miejsce pogrzebanych Jadwig i Lubomirskich, nowa ogromna praca rozwija³a siê przede mn¹. Tym razem porzuci³am kszta³t dramatyczny, który dot¹d jakoœ mi nie p³u¿y³, a rozpoczê³am poemat epicki w dwudziestu czterech pieœniach, pt. Piast. Do tego przedmiotu wabi³o mnie niezg³êbione, a jeszcze prawie nietkniête, bogactwo mitologii s³owiañskiej, wabi³y mnie opisy naszej polskiej przyrody oraz tragicznoœæ losów Popielowych, a na koniec i charakter g³ównego bohatera, bardzo niezwyczajny. Z nies³ychanym zapa³em sz³a mi ta robota, chocia¿ trudno sobie wystawiæ, ile przy niej musia³am po³kn¹æ i przetrawiæ najnudniejszych ksi¹¿ek, wszelakich Lelewelów, Maciejowskich, Chodakowskich, Ossoliñskich, Wójcickich, é tutti quanti. Ciê¿kie to by³y studia, lecz za to spoza owej mg³y jakie¿ cudowne wschodzi³y krajobrazy! Jakie¿ przepyszne zmartwychwstawa³y postacie! Ca³a nasza przesz³oœæ dziejowa przedstawi³a mi siê jako szereg poematów, to dramatycznych, to epickich, s³owem setnokszta³tnych, ale ³¹cz¹cych siê w jeden brylantowy ³añcuch. A tu¿ obok ³añcucha d z i e j ó w snu³ siê przede mn¹ i drugi ³añcuch b a j e k ludowych, niklejszy, ale równie œliczny, podobny do drugiego ³uku podwojonej têczy. Ten bledszy ³añcuch przedstawia³ mi siê tak¿e w szeregu poemacików, którym chcia³am daæ ogóln¹ nazwê Wêdrówka po krainie czarów. Tak wiêc zamierza³am przeprowadziæ dwa równoleg³e szeregi prac poetycznych, z których jeden zawiera³by prawdê naszych dziejów, a drugi wszystkie nasze l e g e n d y i b a œ n i e. Ale wkrótce spostrzeg³am, ¿e jeden z tych pierwiastków musi wsi¹kn¹æ w drugi, ¿e prawda dziejowa nie mo¿e byæ oddzielona od legend i cudownoœci, bo inaczej straci³aby ca³¹ swoj¹ poezjê. Porzuci³am wiêc myœl osobnego spisywania Wêdrówki po krainie czarów, a postanowi³am wszystkie moje skarby, tak podaniowe, jak dziejowe, zamkn¹æ w jednej ogromnej budowie, na której frontonie przedstawi³ mi siê œwietlanymi zg³oskami napis: Polska w pieœni. Ju¿ chyba nikt na œwiecie nie przystosowa³ dos³owniej tego wiersza Mickiewicza: „Mierz si³y na zamiary, nie zamiar wed³ug si³...” Z³udzenie m³odoœci! Wyobra¿a³am sobie ¿ycie jako coœ tak d³ugiego, mia³am przy tym jeszcze tak ma³o pojêcia o przepastnych trudnoœciach sztuki, ¿e zamiar ów zdawa³ mi siê wykonalnym. Pamiêtam, jak oblicza³am sobie: co, w jakim roku mam napisaæ? Wypada³y mi mniej wiêcej dwa poemata rocznie; na bardzo d³ugie utwory dawa³am sobie z ³aski swojej ca³y rok okr¹g³y. Tak rachuj¹c, nie dziw, ¿e przed zgrzybia³oœci¹ mog³am dojechaæ do koñca Polski w pieœni. Tymczasem ju¿ przed wiekami powiedziano: Ars longa — vita brevis. Dziœ, po czterdziestu kilku latach nieprzestannej, cyklopowej pracy, widzê, ¿e z owego gmachu ledwie kilka g³azów obrobi³am i szczêœliwa bêdê, jeœli potrafiê urzeczywistniæ choæ dziesi¹t¹ czêœæ moich marzeñ! A jednak nie ¿a³ujê, ¿e mój zamiar by³ tak zuchwa³y. Kto sobie zamierzy zrobiæ tysi¹c, ten zrobi przynajmniej sto, a kto zamierzy tylko sto, ten zrobi zaledwie dziesiêæ. Audaces Fortuna iuvat. 5. W r. 1855 znów musieliœmy jechaæ do wód zagranicznych, ju¿ nie tylko dla ojca, lecz i dla mnie, w owym roku bowiem zapad³am na ró¿ne chroniczne cierpienia i odt¹d ju¿ nigdy nie odzyska³am zdrowia. Podró¿ ta upamiêtni³a siê dla mnie przez poznanie ró¿nych znakomitych ludzi, których w kraju nie mog³abym spotkaæ. W Brukseli odwiedziliœmy naszego bliskiego krewnego, Joachima Lelewela. Widzia³am go w tym s³awnym jego pokoiku, za³o¿onym od pod³ogi do sufitu ksiêgami, z owym szarym kubrakiem i spiczast¹, bielusieñk¹ g³ow¹. Rozmowa jego bardzo mnie zdumia³a; s¹dzi³am, ¿e us³yszê strasznego trybuna, tymczasem okaza³ siê dziwnie weso³y i nieledwie pusty; raz tylko, gdyœmy zaczepili o rok 1830, wybuchn¹³ kilkoma s³owami, które starczy³y za ca³¹ filipikê. W Ostendzie czeka³y mnie dwa gatunki wra¿eñ. Dla oczu widoki morza z bajecznymi ba³wanami, z czarodziejsk¹ fosforescencj¹, z potêg¹ ¿ywio³ów, o jakiej dot¹d nie mia³am
|
|
|
|